Cantabile

Śpiewnie, śpiewnie! To chyba jeden z ulubionych okrzyków nauczycieli muzyki. Potrzeba śpiewnej gry wydaje się nam zupełnie naturalna i oczywista. Poza tym… Chopin. Na lekcji, w bibliotece, na plakacie, w radio, a jak dobrze pójdzie to i w telewizji. A przecież wiadomo, że to jedna z ulubionych Chopinowskich uwag: śpiewnie. Coś więc musi w tym być. Niezależnie od tego z pewnością niejeden uczeń słysząc, w szczególności po raz pierwszy, od swojego nauczyciela takie określenie czuje się co najmniej skonfundowany. Szczególnie trudno się dziwić pianistom, których instrument przez swoją konstrukcję wydaje się odbiegać niesłychanie daleko od możliwości ludzkiego głosu. Słysząc dziesiąty raz wymawiane z niezdarnie naśladowanym włoskim akcentem cantabile, niejednemu przyszła do głowy złośliwa odzywka: przecież ja gram, nie śpiewam!

I w zasadzie młody, współczesny człowiek rzeczywiście gra, nie śpiewa. Albo należałoby rzec inaczej: śpiewa, ale na chórze, na kształceniu, ba! może i na audycjach. Ale na fortepianie? Na fortepianie się przecież nie śpiewa.

Spróbujmy przeprowadzić małe śledztwo w tej sprawie.

Wiedeń koniec XVIII wieku. Johann Ferdinand von Schönfeld miłośnik i mecenas sztuki, wydawca postanawia uchwycić fenomen ówczesnego praskiego i wiedeńskiego życia muzycznego pisząc książkę Jahrbuch der Tonkunst von Wien und Prag. Wydana została ona w Pradze w roku 1796. Pomysł Schönfelda wydaje się trochę szalony, a jednocześnie godny podziwu. Mamy dzięki niemu koleje źródło obrazujące kawałek minionego świata. Wygląda na to, że muzyka była wtedy integralną częścią życia. Wiele rodzin spędzało razem czas właśnie muzykując. Jednym z najbardziej znanych przykładów jest rodzina Schubertów, ale nie byli oni odosobnieni w swoim umiłowaniu do muzyki. Warto pamiętać, że ich rodzinny kwartet szybko przerodził się w większą orkiestrę, składającą się nie tylko z członków rodziny; ojciec Schuberta, cieszący się uznaniem nauczyciel uważał umiejętność gry na instrumencie za ważną część wykształcenia, wydaje się być całkiem prawdopodobne, że odzwierciedla to sposób myślenia większej grupy osób. Oprócz fenomenu określanego dzisiaj przez nas mianem muzykowania domowego (które po ponad 200 latach dopadło nas przy pomocy pandemii) uderza rozśpiewanie tamtego społeczeństwa. Może zresztą wcale nie trzeba cofać się do XVIII-wiecznego Wiednia, a wystarczy znów przypomnieć sobie naszego rodzimego Fryderyka, by zrozumieć, że śpiew był obecny w życiu ludzi z poprzednich epok. I nie chodzi tylko o życie, które moglibyśmy nazwać życiem muzycznym, ale także rodzinnym, społecznym. Muzykowanie w domu Chopinów jest wszystkim dobrze znane, warto jednak, tak jak w przypadku rodziny Schubertów pamiętać, że nie byli odosobnieni w tym zwyczaju. Często wspominane przez Chopina były Śpiewy historyczne Juliana Ursyna Niemcewicza. Co ciekawe do pierwszego wydania została dołączona lista osób, które umożliwiły ich wydanie. Znajdują się na niej między innymi książę Adam Jerzy Czartoryski oraz Mikołaj Chopin. Możemy z tego wnioskować, że sprawa wydania Śpiewów była w tamtym czasie rzeczywiście istotna dla wielu osób. Pieśni Fryderyka Chopina, jak podkreślają badacze jego spuścizny nie powstały dla sławy, pieniędzy. Była to twórczość osobista, nie przeznaczona do wydania. Odruch człowieka, dla którego śpiew był czymś zupełnie naturalnym. Wspominany przez nas niedawno Moniuszko przyczynił się w imponujący sposób do rozwoju polskiej pieśni i pozostawił świadectwo naszego rodzimego rozśpiewania. Pieśni polskie kojarzą się nam nierozłącznie ze sprawą niepodległości. Tematyka, język, integracja towarzysząca wykonywaniu muzyki niejako odwracają naszą uwagę od faktu, że muzykowanie (w tym oczywiście śpiewanie) było zjawiskiem zakorzenionym w kulturze najprawdopodobniej niezależnie od kwestii niepodległościowych. Dlatego wróćmy jeszcze na wiedeńskie Gassen, żeby niejako z dystansu móc przypatrzeć się temu zjawisku.

We wspomnianej już publikacji Johanna Ferdinanda von Schönfelda spotykamy wiele nazwisk przy których umiejętność gry na fortepianie łączy się ze śpiewem. Charlotte von Alt, Sofie von Alt, Katharina Altemonte, Josepha Henikstein. Autor Jahrbuch der Tonkunst von Wien und Prag podkreśla, że nie chodzi tu tylko o posiadanie dwóch umiejętności, lecz o ich łączenie. Okazuje się więc, że praktykowano „akompaniowanie samemu sobie”. Jednoczesne granie i śpiewanie przez jedną osobę było czymś naturalnym. Dysponujemy także opisami występów Schuberta. Na większych koncertach rzeczywiście akompaniował on profesjonalnym śpiewakom, nie brakuje jednak świadectw, że sam również wykonywał swoje pieśni. Uwagę zwraca także fakt, że w pieśniach klasyków wiedeńskich partia przeznaczona do śpiewania dublowana jest często przez prawą rękę głosu fortepianowego. Wydaje się, że może to właśnie świadczyć o tym, że przeznaczone zostały dla jednej osoby, albo przynajmniej była brana pod uwagę taka forma ich wykonywania. Ciężko raczej posądzać tych wybitnych kompozytorów o brak inwencji w zakresie akompaniamentu fortepianowego. Warto także przyjrzeć się stronom tytułowym zbiorów pieśni. Najczęściej są one określone mianem przeznaczonych do śpiewania na fortepianie (am Clavier zu singen, Lieder beim Clavier zu singen), tytuły wskazujące na pieśni z akompaniamentem (mit Clavier Begleitung) pojawiają się znacznie rzadziej. Wygląda więc na to, że nasza muzyka podążyła drogą jaką podążają (a może już należałoby rzec podążały) inne nauki, czyli drogą specjalizacji. Wydzieliliśmy wiele dziedzin naukowych, zdaje się jednak czasem, że kosztem zrozumienia całości. Zaczęły więc pojawiać się nurty, które można określić mianem holistycznych. W muzyce przejawia to się między innymi w łączeniu umiejętności gry na instrumentach dawnych i współczesnych, a także (najczęściej w ramach tak zwanej muzyki dawnej) wprowadzaniu elementów improwizacyjnych do gry, realizacji basso continuo nie tylko przez klawesynistów, samodzielnym strojeniu instrumentów przez klawiszowców czy też w zagłębianiu się w tajniki różnych stylów wykonawczych. Można także odnaleźć przykłady łączenia umiejętności wokalnych i instrumentalnych, czego przykładem mogą być koncerty Collegium Marianum. Nie pozostaje więc nam chyba nic innego jak inspirować się bogactwem, które kryje w sobie muzyka i wybrać w niej swoją własną drogę pozostając jednak otwartym na nowo poznane, czy też nie do końca bliskie nam zjawiska. Jednym słowem być muzykiem w pełnym znaczeniu tego słowa. Nie dać spętać się przez własne ograniczenia.

Cantabile. Nawet jeśli na początku wydaje się to być zupełnie niemożliwe.